2008/10/16

zagajenie powrotne


Powoli wracam do żywych. Przywiozłem z Photokiny kilka fajnych książeczek. Napiszę o nich w przyszłym tygodniu. Zapraszam i dziękuję wszystkim, którzy zaglądali tu podczas tej nieznośnej przerwy.

2008/05/29

remanent

dziecko nowe w domu, czasu brak na pisanie, będzie przerwa.

2008/03/16

Tadeusz Rolke "Kobieta to...", czyli trudno powiedzieć co


Wpadła w moje ręce mała książeczka z fotografiami Tadeusza Rolke (wiem, że już się takie nazwiska odmienia, ale jakoś nie mogę się do tej zasady przekonać, wybaczcie). Nosi tytuł "Kobieta to..." i została wydana przez Agorę jako kolejna (pierwsza?) pozycja Biblioteki Gazety Wyborczej. Zobaczyłem ją i kupiłem w Empiku - była bardzo dobrze wyeksponowana. Znakomicie, pomyślałem, ktoś postanowił promować fotografię. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie sama książka.

Z pozoru od strony edytorskiej wszystko jest w porządku - twarda oprawa, dobra jakość druku, format odpowiedni do prezentowanych zdjęć (dający wrażenie intymności nieodzownej w pracach Rolke). Cała reszta nosi jednak znamiona pośpiechu i chęci schlebiania masowym gustom. Zaczynając od słabej okładki, przez łopatologiczny podział na cztery pory roku (zaznaczone, a jakże, kolorami - zielonym, żółtym, brązowym i niebieskim) i wołający o pomstę do nieba tytuł ("Kobieta to..."? pliz...), a kończąc na tekście. Ale nie, na krótkiej wzmiance się nie skończy, nie ma mowy. Słowa zawarte w książce popełnił Andrzej Poniedzielski, który nie kojarzył mi się dotąd z fuszerką (choć za takim pisaniem, delikatnie mówiąc, nie przepadam). Jednak w tym wypadku należy mu się przynajmniej 48 godzin na dołku. Dawno (nigdy?) nie czytałem takiego pretensjonalnego, momentami przerażająco nieporadnego bełkotu (polecam zwłaszcza wstęp), który mimo pozorów szacunku i poetyckiej adoracji kobiet traktuje je tak protekcjonalnie. Wstyd.


A zdjęcia? Zdjęcia są bardzo dobre - oldskulowe, ale w tym tkwi ich siła (oczywiście jeśli ktoś lubi takie rzeczy). W znakomitej większości to ziarniste, czarno-białe fotografie, pokazujące dużą wrażliwość autora, niezależnie od tego, czy przed obiektywem znajduje się dziewczynka czy kobieta, gwiazda czy osoba anonimowa. W zestawie znalazły się niestety prace średnie, ale są w nim też takie perełki jak choćby rozkładówka ze stron 92-93 z uroczym milicjantem, próbującym cyknąć fotkę misskom. Zdjęcia TR są ciekawe, dlatego szkoda, że nie mają podpisów (choćby w formie listy na końcu książki), które znacznie zwiększyłyby wartość poznawczą tej publikacji (choć z pewnością nie pasowałyby do założonego przez pomysłodawców "uniwersalnego" charakteru).

Napisałem, że nie wszystkie zdjęcia przekonują i myślę, że o to można mieć pretensje do osoby, która dokonała wyboru fotografii zamieszczonych w albumie, czyli Izabeli Wojciechowskiej z warszawskiej Green Gallery. Pojedyncze prace rzeczywiście odstają in minus, jednak wiele z pozostałych traci przede wszystkim przez towarzystwo, w jakim je usadzono. Niektóre zestawienia są trafione, ale przy pozostałych zbyt często drapałem się w głowę ze zdziwienia.

Nie znam wydanej jesienią 2006 roku monografii TR (będę chyba musiał nadrobić tę zaległość), ale biorąc pod uwagę fakt, że był to pierwszy album tego autora, nie mogę narzekać na to, że Agora wydała opisywaną właśnie przeze mnie książeczkę. Spełnia swoją rolę jako możliwość obcowania ze zdjęciami TR za małą kasę - trudno się tu przyczepić. To słaby komplement, ale na nic więcej się nie zdobędę.

Tylko przez wzgląd na zdjęcia TR zawarte w tej książce (której tytułu z dobroci serca nie powtórzę) nie dodałem do niniejszego posta etykiety "porażka", naprawdę mało brakowało.

Tadeusz Rolke "Kobieta to..."
liczba stron: 106
format: 215 x 215 mm
okładka: twarda
cena: 34 zł
A kupić można tu.
PS A jednak nie wytrzymałem ;-)

2008/03/11

Broomberg i Chanarin o World Press Poto 2008 na nowej stronie Foto8

Moje ulubione czasopismo fotograficzne "Foto8" (które, jak tylko nabiorę ochoty, z przyjemnością porównam z nowym wcieleniem "Pozytywu") przeszło właśnie poważną transformację i z niecierpliwością czekam na najnowszy numer. Zmieniła się nie tylko szata graficzna, ale też strona internetowa. Na razie trudno powiedzieć więcej na temat jakości tych zmian - papierowa wersja jeszcze do mnie nie dotarła, a strona dopiero powoli rusza, ale już można na niej przeczytać jeden ciekawy tekst, który może się okazać kijem ciśniętym w mrowisko. Mówię o artykule "Unconcerned But Not Indifferent" autorstwa mojego ulubionego duetu fotograficznego, czyli Adama Broomberga i Olivera Chanarina (nawiasem mówiąc, tytuł to epitafium umieszczony na grobie Man Raya).


Kiedy podczas zeszłorocznego Miesiąca Fotografii w Krakowie rozmawiałem z Adamem Broombergiem, zapytałem m.in. o moje nieulubione World Press Photo. Okazało się, że mamy na ten temat takie samo zdanie, delikatnie mówiąc, niezbyt pochlebne. Broomberg opowiadał, że zaproszono go do jury, ale zrezygnował, kiedy obejrzał objazdową wystawę prezentującą zdjęcia nagrodzone w poprzedniej edycji konkursu. "It's the only place where you can see a picture of a grieving mother who's just lost her son next to a picture of a fuckin' polar bear!", cytuję z pamięci. Wygląda jednak na to, że facet postanowił poznać wroga i w charakterze dywersanta w końcu przyjąć propozycję - tyle że zamiast AB na obrady jury udał się jego fotograficzny partner (chyba nie wydali jeszcze osobno żadnej książki) Oliver Chanarin. Wrażenia panowie opisali we wspomnianym wyżej tekście.

A lektura to bardzo wciągająca. We właściwy sobie przenikliwy sposób AB i OC odsłaniają kulisy wyboru "zdjęcia roku", mówią o pytaniach, które zadawali sobie jurorzy. Najciekawsza (i na szczęście najdłuższa) jest część poświęcona dyskusji nad pięcioma kandydatami do Grand Prix, w której autorzy na każdym niemal kroku kwestionują możliwość oceny fotografii w kontekście takiego konkursu piękności. Bulwersująca jest sprawa jednej z tych fotografii, która mimo że liczyła się w rywalizacji (jak to tragicznie brzmi - wyścigi normalnie...) o najwyższy laur, nie została w końcu wyróżniona w żaden sposób (dlatego nie można jej było opublikować na stronach Foto8). Bulwersująca ze względu na sposób, w jaki przedstawiciel WPP rozmawiał z autorką zdjęcia. Kontakt nastąpił na prośbę jury, które zostało następnie wprowadzone w błąd właśnie przez człowieka WPP (jak wynika z jednego z komentarzy do artykułu, napisanego przez autorkę fotografii). Ręce opadają, ale może przynajmniej skostniałe WPP wyciągnie wnioski z tej historii - prawdziwej lekcji Web 2.0 (choć nie wstrzymuję oddechu).

Nawiasem mówiąc, nie mogę zrozumieć, jak pozostałe osoby komentujące ten tekst mogą się czepiać AB i OC, oskarżając o dziwaczne rzeczy, które w tekście w ogóle się nie pojawiły. Nie chodzi mi o to, że trzeba się z autorami zgadzać, ale o to, żeby nie wieszać na nich psów za treści, których nie spłodzili. Choć cholera wie - może to ja mam kłopoty z angielskim? Miałem chyba wygórowane oczekiwania wobec czytelników Foto8, ale wygląda na to, że podczas komentowania artykułów w internecie niemal wszyscy tracą głowę.

Tak czy inaczej, gorąco polecam - sam artykuł i komentarze.

"Unconcerned But Not Indifferent". Uwaga - wymagana darmowa rejestracja.

* BTW - malutka książeczka zatytułowana "Mr Mkhize's Portrait and Other Stories from the New South Africa" Broomberga i Chanarina to jedna z najlepszych publikacji fotograficznych, jakie kiedykolwiek widziałem. Świetne zdjęcia, znakomita historia - trudno ją odłożyć na bok przed przeczytaniem od deski do deski. "Portret pana Mkhize" jest więcej niż sumą swoich części. Polecam entuzjastycznie. (A żeby było śmieszniej, dostałem tę książkę za darmo po wykupieniu prenumeraty "Foto8". Piękny prezent).

2008/03/02

"Stopklatka" w "Przekroju", czyli cud nad Wisłą

Niewiele ponad miesiąc temu, 24 stycznia pojawił się pierwszy "Przekrój" w nowym layoucie. Na temat makiety się nie wypowiem, bo nie mam nic pozytywnego do powiedzenia (niektóre infografiki wyglądają przerażająco...). Ale wraz z nowym wyglądem tygodnika pojawiła się rubryka, która mnie zainteresowała. Na ostatniej stronie redakcyjnej (numer 82) znalazłem "Stopklatkę" - początkowo identyfikowaną w nagłówku strony, od drugiego odcinka strona znów nazywa się "Rozmaitości", a "Stopklatka" trafiła przed nazwisko autora - ale to szczegóły, dygresja, którą co prawda mógłbym jeszcze ciągnąć, lecz mam litość ;-).

Redaguje "Stopklatkę" Kuba Dąbrowski - bardzo dobry fotograf, jeden z fotoedytorów "Przekroju". Aha, bo jeszcze nie napisałem, rubryka opiera się na prezentacji jakiegoś zdjęcia i krótkiej opowieści na jego temat. Zaczęło się od kolaboracji Salvadora Dali i Philippe'a Halsmana (wielka czaszka z nagich, kobiecych ciał), potem był nasz rodzimy Adam Golec (ślub niezbyt znanego w chwili wykonania zdjęcia Jana Rokity), później m.in. klasyk Weegee. Kuba (nie znam człowieka, ale z takim imieniem trudno się spodziewać, że będę o nim pisał po nazwisku) w krótkim akapicie / dwóch pisze o kulisach powstania prezentowanej fotografii, czasem skupia się na autorze.

skanera brak, a fotografowanie pomiętych kartek wyrwanych z gazety najwyraźniej nie idzie mi najlepiej
Najważniejsze jest główne, największe zdjęcie, ale zawsze drukowanych jest ich więcej - np. wcześniejsze lub późniejsze klatki, dokumentacja sesji. Zawsze też wyróżniona zostaje jakaś ciekawostka, jak komentarz do fotografii, która ostatecznie ukazała się w gazecie (choć wcale nie była najlepsza) czy podkreślenie znaczenia danej foty we współczesnej ikonografii.

Wszystkie "Stopklatki", które przeczytałem, były ciekawe (choć oczywiście, ze względu na objętość, zostawiają niedosyt). Myślę, że mogą zainteresować również niefotograficznego czytelnika "Przekroju". Brawo, bo to cud, że taka rubryka w ogóle powstała. W obliczu stale zmniejszającego się zaufania ludzi do fotografii i niknącego szacunku dla tego medium ("moja komórka lepsze fotki robi"), była to zapewne trudna, a na pewno ryzykowna decyzja redakcji. Z tym większym przekonaniem piszę - szacuneczek.

PS Wybaczcie te wszystkie nawiasy - jakoś tak mnie naszło. Obiecuję poprawę.

2008/02/29

Yours Gallery rozczarowaniem roku 2007?

Dostęp do tygodników mam z pewnym opóźnieniem - "Polityka" trafia do nas od moich rodziców, "Przekrój" od rodziców mojej drugiej połówki. Dlatego dopiero niedawno przejrzałem "Politykę" z 26 stycznia (co tam miesięczny poślizg...). W dziale "Kultura", na stronie 74 znalazłem napisany przez Piotra Sarzyńskiego "Ranking polskich galerii". Wśród największych rozczarowań roku 2007 znalazła się warszawska Yours Gallery. Cytuję (całość, bez skrótów):

"Galeria fotografii, która zaczęła bardzo spektakularnie w 2004 r. W 2006 r. przeniosła się do nowej, pięknej siedziby i choć nadal organizuje mnóstwo wystaw, to brak mi takich fajerwerków jak pamiętne ekspozycje Erwitta, Salgado czy Webba. Trochę za dużo fotografii reportażowej, trochę za mało artystycznej".

No cóż, ja rozumiem, że można nie lubić fotoreportażu (sam wielkim fanem nie jestem), ale uznanie za nieudany roku, w którym w Yoursie można było obejrzeć prace Edwarda Burtynsky'ego, Rogera Ballena, Hellen van Meene czy Lorenzo Castore, to chyba lekka przesada.

Oczywiście nie było takich samograjów jak Erwitt (którego uwielbiam) czy Salgado (który mnie nie przekonuje), ale fotografia to naprawdę nie tylko agencja Magnum i bezpieczne zdjęcia, które można obejrzeć podczas niedzielnego spaceru na Starówkę (bo nawet Salgado, który przecież najmilszych rzeczy nie pokazuje, nikomu dnia nie zepsuje).

W ostatnich miesiącach Yours nieco zwolnił, ale nawet ja nie zacząłem jeszcze narzekać, a to o czymś świadczy.

"Związki" Jindřicha Štreita w ZPAF-ie

W Starej Galerii ZPAF zakończyła się właśnie zorganizowana wspólnie z Centrum Czeskim wystawa "Związki" Jindřicha Štreita. Zestaw pokazywany przy Placu Zamkowym został skompilowany specjalnie do tej prezentacji i obejmuje kilkadziesiąt prac wykonanych od połowy lat 70. ubiegłego wieku. Widzowie obejrzeli bardzo szeroki przegląd twórczości jednego z najlepszych czeskich fotografów tworzących w nurcie fotografii humanistycznej. Czarno-białe, ziarniste odbitki ukazują sceny życia codziennego nie tylko naszych czeskich przyjaciół, ale też naszych rodziców - część zdjęć pochodzi z Polski.

Fotograf z czułością dokumentuje zabawy dzieciaków, alkoholowe rozrywki dorosłych, trudy i radości (tekst zupełnie jak z poprzedniej epoki - wybaczcie... ;-) Wiele zdjęć jest świetnych - jeśli ktoś lubi taką fotografię oczywiście (ja mam słabość do HCB, Erwitta i Doisneau, więc z przyjemnością je obejrzałem), inne nie do końca przekonują, ale i tak mają dużą wartość poznawczą. To aspekt fotografii, który od niedawna odkrywam na nowo, a prace Štreita są pod tym względem idealne. Absurdalne zabawy (choć nie zawsze jest idyllicznie), wszechobecny brak pośpiechu (czy się stoi, czy się leży...), bieda, która nie jest tragedią, i ludzie - Štreita interesują przede wszystkim ludzie. Związki między nimi, kobieta i mężczyzna, rodzice i dziecko, człowiek i przyroda - wszystko to pokazuje z podziwu godną szczerością i otwartością na drugiego człowieka, bez oceniania. Na jego zdjęciach zupełnie nie widać rezygnacji czy braku wiary w ludzi, co może dziwić u faceta z takim życiorysem (często miał pod górkę, w latach 80. zakazano mu fotografować).


Bardzo dobrze, że mogliśmy "Związki" obejrzeć, choć dziś trzeba tę wystawę rozpatrywać raczej w ramach powrotu po latach i historii, niż jako nowość (pod względem formalnym jest to przecież fotografia mocno przykurzona, żeby nie powiedzieć zramolała); nie można też powiedzieć, że właśnie odkryliśmy Štreita dla potomności. Ale OK - nie każda wystawa musi gonić światowe trendy.

Szkoda, że na pochwałach się nie skończy, ale sposób prezentacji wystawy woła o pomstę od nieba. Światło o różnej temperaturze, pasujące bardziej do pustego sklepu z lat 80. niż do galerii fotografii (może to przewrotne nawiązanie do okresu, z którego pochodzi większość zdjęć pokazywanych na wystawie? ;-), poobijane ramy, zdjęcia upchnięte na zbyt małej przestrzeni - to tylko niektóre minusy. Kiedy oglądałem "Związki", na jednej z sal galerii stał nawet fortepian, a w kącie smutna (bo cicha) mównica. Pełna profeska. Nigdy nie lubiłem tego miejsca, ale z pewnością można je lepiej wykorzystać, a sposób prezentacji prac Štreita to porażka na całej linii. Dobrze, że już nie trzeba płacić za wstęp...

Obowiązkowymi elementami wystawy fotografii są najwyraźniej fortepian i mównica. Brawo.
Na jakość odbitek nie będę narzekał, bo zakładam, że pochodzą "z epoki" i wykonał je sam autor, więc w pewnym stopniu niechlujność i niedoskonałości można złożyć na karb braku dostępu do odpowiednich materiałów i zaakceptować jako znak czasów (choć, przyznaję, łatwo mi to nie przyszło).

Krótko mówiąc, cieszę się, że miałem możliwość obcowania z dużym wyborem fotografii Štreita, szkoda, że akurat w Starej Galerii ZPAF, która jakby zatrzymała się jeszcze w poprzednim stuleciu. I to niekoniecznie w ostatniej dekadzie.

ZPAF