2007/12/31

"The Polaroid Book" - polaroidy, cz. 1


Zbierałem się do napisania przeglądu kilku książek z moimi ulubionymi polaroidami, ale ponieważ pisanie dużych postów trwa dość długo, pomysł upadł. Zamiast tego będzie kilka krótkich postów o każdej książce z osobna. Na początek "The Polaroid Book" Taschena.

Wydany w 2005 roku album to imponujący wybór prac z The Polaroid Collections of Photography. Imponujący nie tylko dlatego że książka ma 400 stron i zawiera 287 zdjęć 224 fotografów, ale dlatego że zbiera naprawdę ciekawe prace. Zabawa zaczyna się od momentu, kiedy trzeba rozpakować "The Polaroid Book" ze srebrnej folii imitującej sposób, w jaki pakowane są kasety z materiałami Polaroida. Nice touch. A potem jest już tylko lepiej. Album wydany przez Taschena to idealna pozycja wprowadzająca w świat polaroidów - zarówno od strony sprzętowej (zawiera listę aparatów tej firmy na film natychmiastowy i ciekawy tekst Barbary Hitchcock "When Land met Adams" opisujący karierę Edwina H. Landa), jak i artystycznej (dzięki zdjęciom, które stanowią o sile tej publikacji). Na końcu znajduje się alfabetyczny spis fotografów z miniaturkami zdjęć opisanymi m.in. techniką wykonania pracy.

Wśród autorów mnóstwo znakomitości zajmujących się najróżniejszymi dziedzinami fotografii: Ansel Adams, Harry Callahan, Elliott Erwitt, Robert Frank, Ralph Gibson, Robert Mapplethorpe, Mary Ellen Mark, Duane Michals, Helmut Newton, Jeanloup Sieff, Oliviero Toscani, Andy Warhol, Brett Weston, żeby wymienić tylko kilka nazwisk (no dobra, trzynaście). Dla części fotografów, których prace znalazły się w "The Polaroid Book", polaroidy są / były przelotnym romansem na boku, inni korzystają z tego medium znacznie częściej. W książce znajdziemy przegląd technik polaroidowych od drogich i perfekcyjnych studyjnych wielkich formatów, przez transfery i manipulacje, po estetykę pamiątkowej fotki wykonanej przy wykorzystaniu najtańszych środków. Prawie zawsze jednak są to prace ciekawe. Oczywiście nie wszystkie spodobają się każdemu, ale w końcu wspólny polaroidowy mianownik nie zmienia faktu, że większość z tych autorów nie ma ze sobą nic wspólnego. Bogactwo tematów, nastrojów i form pokazuje jak wszechstronnym medium są materiały natychmiastowe, a powszechność użycia sprawia, że trudno je uznać za jedną z technik alternatywnych. Mimo to polaroid zawsze istniał nieco na uboczu, równolegle do głównego nurtu artystycznego rozwoju wielu fotografów. "The Polaroid Book" udowadnia, że polaroid to brzydkie kaczątko, które przeobraziło się w łabędzia (wybaczcie to żałosne porównanie, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy). Warto przejrzeć tę książkę choćby dla takich perełek jak "Weed Against the Sky" Harry'ego Callahana (s. 260), "Woman on Street" Jana Hnizdo (s. 48), "Interior, Pembroke Studios, London" Davida Hockneya (s. 152) czy przepiękne "Aspen, Autumn" Eliota Portera (s. 356). Obejrzymy zdjęcia poważne i zupełnie niepoważne, mocne i lajtowe, czyste zabawy formą i surowe kompozycje, reportaż i akt, martwą naturę i portret - czego dusza zapragnie.

Jako całość "The Polaroid Book" nie do końca trzyma się kupy, ale też nie tego oczekiwałem. Trudno liczyć na spójność zbioru niemal 300 prac (i ponad 200 artystów), które łączy jedynie marka producenta materiału światłoczułego. Nie da rady (choć zdjęcia i tak zostały dość sensownie ułożone). Ale jako katalog pokazujący możliwości polaroidów i sposób, w jaki wykorzystują je najlepsi fotografowie, sprawdza się znakomicie. Ładnie wydrukowane zdjęcia w przypadku mniejszych formatów zostały zreprodukowane w skali 1:1, co sprawia, że momentami można mieć wrażenie obcowania z oryginałami (a przecież w większości to unikaty - prace w jednym egzemplarzu). A dzięki temu, że wydawcą jest Taschen, nie powinno być problemu ze znalezieniem "The Polaroid Book" w księgarniach. Z czystym sumieniem polecam polaroidowym zapaleńcom.

W następnych odcinkach: Robert Frank, André Kertész, Helmut Newton, Andriej Tarkowski.

"The Polaroid Book"
liczba stron: 400
format: 175 x 215 mm
okładka: twarda
cena: 100-140 zł (ja kupiłem na wyprzedaży za 70 zeta :-) lub 30 euro na stronie wydawcy

Taschen

2007/12/27

"Jeff Wall: Belichtung / Exposure"


"Concrete Ball", 2002
diapozytyw w lightboksie, 204 x 260 cm
© Jeff Wall

Jeff Wall to artysta fotograf (nie znoszę tego określenia - tylko "fotografik" wkurza mnie bardziej, ale cóż...), którego prace są doceniane zarówno przez miłośników fotografii, jak i sztuki w ogóle. Wbrew pozorom, mimo absurdalności takiego stwierdzenia, rozróżnienie to ma sens, a postać Kanadyjczyka wpisuje się na krótką listę takich wyjątków. Od kiedy artyści nie mający nic wspólnego z rzemieślniczą stroną fotografii sięgają po to medium, tradycjonaliści (których do niedawna poznalibyśmy po dłoniach poplamionych wywoływaczem, a dziś chyba po zaczerwienionych od wpatrywania się w monitor oczach) patrzą na ich prace z pełną pogardy wyższością lub z otwartymi z osłupienia oczami (jak choćby na obrazy Richarda Prince'a). Wall potrafi jednak zjednoczyć bywalców CSW i ZPAF-u, żeby posłużyć się przykładem z naszego podwórka. Dzieje się tak między innymi dlatego że w niezwykle fotograficzny sposób pokazuje mało fotograficzne rzeczy, odwołując się jednocześnie do tradycji malarstwa i kina. Do tego dochodzi skala jego prac, wywołujących zachwyt nawet niezainteresowanych maluczkich.

W berlińskim Deutsche Guggenheim (galeria świętuje 10-lecie istnienia) pokazywana jest właśnie wystawa "Jeff Wall: Belichtung / Exposure". Zestaw skompilowany na zamówienia Deutsche Guggenheim składa się z czterech niepokazywanych dotąd, świeżutkich (2006-2007) prac czarno-białych i pięciu wcześniejszych zdjęć (zarówno w czerni i bieli, jak i w kolorze). Co prawda z tą niepowtarzalnością nie jest do końca tak, jak czytamy w ulotce towarzyszącej ekspozycji, bo część z tych prac można oglądać równocześnie w Londynie i San Francisco (wszystkie wystawy kończą się mniej więcej w tym samym czasie - pod koniec stycznia 2008), ale to nic. Najważniejsze, że prawie po sąsiedzku (czymże jest bowiem sześć godzin w pociągu?) możemy obejrzeć najnowsze projekty jednego z najważniejszych fotografów artystów naszych czasów.

Wall nie należy do płodnych twórców. Pracuje wolno, bez pośpiechu - od 1978 roku przygotował zaledwie 150 prac. Jak sam twierdzi, zaczyna od "nie fotografowania". Patrząc na skalę jego zdjęć, trudno się oprzeć wrażeniu (całkiem słusznemu zresztą), że są wynikiem cierpliwego planowania. Inscenizowane kompozycje przywodzą na myśl filmowe fotosy, aż się prosi, żeby dopisać do nich historie - Kanadyjczyk jest prawdziwym fotograficznym reżyserem. Większość swoich prac, zarówno tych inscenizowanych, jak i tych znalezionych w miejskim krajobrazie umiejscawia w rodzinnym Vancouver, ledwie stuletnim mieście, które jest dla niego symbolem "nigdzie" i "wszędzie". Zupełnie niecharakterystyczne fragmenty miejskiej tkanki przeplatane są równie zwyczajnymi scenami, tyle że zrekonstruowanymi z dokładnością do najmniejszych szczegółów.

Jego barokowe w swojej złożoności prace stawiają pytanie o realizm w fotografii - estetyzacja banału, swoisty koordynowany chaos ściera się w nich z chaosem prawdziwych (znalezionych) sytuacji, na które Wall natrafił w swoim ulubionym mieście bez wyrazu.


"Cold storage, Vancouver", 2007
odbitka srebrowa, 248,9 x 309,9 cm
© Jeff Wall

Berliński zestaw prac Kanadyjczyka pokazywany w Deutsche Guggenheim na pewno nie zaspokoi głodu jego fanów - to zaledwie dziewięć zdjęć - ale idealnie się nadaje na pierwszy bezpośredni kontakt z twórczością Walla (a w jego wypadku albumy to jedynie namiastka). Można na niej bowiem obejrzeć zarówno kilka znanych już kolorowych lightboksów (jak choćby "Overpass", 2001, 214 x 273,5 cm, lightbox) i parę świeżych, a nawet bardzo świeżych, bo tegorocznych, prac w czerni i bieli. Dzięki temu mamy możliwość porównania prac, które przyniosły mu sławę, z najnowszymi, nieco zaskakującymi obrazami Co prawda autor zachował gigantyczną skalę znaną z wcześniejszych zdjęć, ale pozbył się kolorów, rezygnując jednocześnie z efektownej warstwy zewnętrznej, która kusiła mało wyrobionego widza. Dzięki temu prace ukazujące sytuacje zastane są teraz znacznie bardziej surowe - wystarczy porównać czarno-białe "Cold storage" (2007, 248,9 x 309,9 cm, odbitka srebrowa) z kolorową "Concrete Ball" (2002, 204 x 260 cm, lightbox).

Do tej pory kolor odgrywał w pracach Walla bardzo ważną rolę, dodawał jednocześnie realizmu, malarskości i filmowości. Teraz na pierwszy rzut oka zdjęcia są płaskie, bez wyrazu (to zresztą pozory, bo Kanadyjczyk świetnie sobie poradził z wyzwaniami stawianymi przez czerń i biel). Dla mnie jednak stały się przede wszystkim bardziej "fotograficzne", właśnie dlatego że są czarno-białe. Tym samym Wall (przynajmniej jeśli chodzi o formę) odwołuje się już nie tylko do tradycji filmowej czy malarskiej, ale też fotograficznej (choć już wcześniej można było zauważyć pewne cytaty odwołujące się do estetyki pamiątkowej fotki czy fotoreportażu). Jak tak dłużej o tym myślę, to uświadamiam sobie, że nowe zdjęcia pokazywane w Deutsche Guggenheim wyglądają jak czarno-białe reprodukcje "prawdziwych" (czyli oczywiście kolorowych) prac Kanadyjczyka. Pojawia się więc kwestia pełnoprawności kopii, zagadnienie centralne dla opartej na mechanicznej reprodukcji fotografii, które było nieobecne we wcześniejszych kolorowych pracach, robiących wrażenie dzieł istniejących w jednym egzemplarzu, bez duplikatów.


"Men waiting", 2006
odbitka srebrowa, 299,7 x 365,8 cm
© Jeff Wall

Kanadyjczyk zdaje się reinterpretować swoją wcześniejszą twórczość, cofając się niejako w czasie jeśli chodzi o wykorzystane środki formalne. Pozbawione efektownej, kolorowej szaty prace stają się bardziej surowe i oszczędne. Ujęcia inscenizowane (te z ludźmi) nabierają mocniejszej wymowy społecznej. Zdjęcia ukazujące sytuacje zastane (w tym wypadku "Cold storage") zmuszają odbiorcę do skupienia się na subtelnościach - brakuje bowiem podpowiedzi i prowadzenia za rączkę efektownym kolorem i światłem. Ale może właśnie nie chodzi o analizę subtelności, tylko o fangę w nos i zagranie na emocjach? W przeciwieństwie do kolorowych lightboksów nowe prace czarno-białe najpierw wywołują w widzu uczucia (pustki, smutku, dezorientacji itp.), a dopiero po chwili zachęcają do intelektualnego wysiłku. Przynajmniej ja tak zareagowałem na "Men waiting" (2006, 299,7 x 365,8 cm, odbitka srebrowa), "Tenants" (2007, 243,8 x 304,8 cm, odbitka srebrowa) i "Cold storage" ("War game" jest dla mnie nieco mniej bezpośrednie).

Na wernisażu kuratorka wystawy Jennifer Blessing podkreślała, że sercem ekspozycji są cztery nowe zdjęcia czarno-białe. Pozostałe mają stanowić kontekst, tło. Dzięki nim dzieła z ostatnich paru lat nabierają dodatkowego znaczenia. Obecność prac wcześniejszych umożliwia zarówno zrozumienie zmiany, jak i zauważenie ciągłości myśli twórczej Walla. To dobry pomysł, ale moim zdaniem nie zaszkodziłoby go nieco bardziej podkreślić w sposobie aranżacji ekspozycji. Teraz podział nie jest taki oczywisty, co nieco zaburza przejrzystość idei i sprawia wrażenie przypadkowości. Ale co ja tam wiem - sam Jeff Wall rozpływał się w zachwytach, znaczy się jemu się podobało. Ale najlepiej przekonać się samemu. Tak czy inaczej, zarówno czarno-białe, jak i kolorowe zdjęcia są świetne i warto je obejrzeć. Tyle że osobno. Szczególna uwaga należy się oczywiście pracom najnowszym - nie wiadomo, czy Wall na dłużej nie pójdzie w tym kierunku.

Wystawa "Jeff Wall: Belichtung / Exhibition" będzie czynna do 20 stycznia 2008. Galeria Deutsche Guggenheim mieści się przy Unter den Linden 13/15 (mniej więcej w połowie ulicy, róg Charlottenstrasse).

Wjazd: 4 euro, poniedziałek za darmo.

Godziny otwarcia:
poniedziałek-niedziela (poza czwartkiem) 10-20
czwartek 10-22

Deutsche Guggenheim
Jeff Wall w Londynie
Jeff Wall w SFMOMA
wypasiona prezentacja prac Walla, filmy i w ogóle

2007/12/15

A propos Helmuta


Będę unikał takich czysto informacyjnych postów, ale tym razem nie mogłem się powstrzymać. Nakładem wydawnictwa słowo / obraz teoria ukazała się właśnie "Autobiografia" Helmuta Newtona. Jak wynika z prezentacji zamieszczonej na stronie oficyny, książka jest bogato ilustrowana - zarówno zdjęciami, z których autor słynie, jak i pamiątkowymi fotkami. Dwie trzecie zajmuje biografia, reszta to obrazki i komentarz Newtona w rozdziale "Moje fotografie". Zapowiada się ciekawie - przynajmniej dla miłośników prac niemieckiego świntucha. Pomysł na gwiazdkowy prezent?

Jak tylko książka trafi w moje ręce (czytaj: kiedy skończy się szał przedświątecznych zakupów), na pewno napiszę o niej coś więcej.

Helmut Newton "Autobiografia"
liczba stron: 308
format: 165 x 235 mm
okładka: miękka
cena: 55 zł

słowo / obraz terytoria

2007/12/11

"Wanted: Helmut Newton, Larry Clark & Ralph Gibson" - cz. 1

No dobra, z ledwie zauważalnym, dwumiesięcznym poślizgiem - zaczynamy. Oczywiście, wbrew głównemu założeniu mono[foto]grafii, na pierwszy ogień w żadnym wypadku nie mogła pójść książka (broń Boże...). Właśnie wróciłem z kilkudniowego wypadu do Berlina, podczas którego udało mi się obejrzeć kilka ciekawych wystaw (dokładnie trzy) i to nimi zainauguruję niniejszego bloga. Na początek - Muzeum Fotografii i przygotowana przez Fundację Helmuta Newtona wystawa "Wanted: Hemut Newton, Larry Clark, Ralph Gibson".

Na razie napiszę tylko o newtonowej części, bo: a) pozostałe dwie muszę jeszcze przetrawić i b) nadal nie mogę znaleźć przekonującego wspólnego mianownika dla zdjęć Newtona, Clarka i Gibsona.

"Helmut Newton's Illustrated"
okładka "Helmut Newton's Illustrated No 2", 1987, fot. Helmut Newton
To tytuł czasopisma, które Newton tworzył w latach 1987-1995. Ukazały się cztery numery zatytułowane kolejno: "Sex and Power", "Pictures from an Exhibition", "I Was There" oraz "Dr. Phantasme". I to właśnie zdjęcia z tych publikacji składają się na zestaw prac pokazanych w ramach "Wanted". W trzech pomieszczeniach powieszono kilkadziesiąt powiększeń łącznie z okładkami - zostały zebrane i pokazane w tej formie po raz pierwszy. Oglądamy zdjęcia niemal wyłącznie czarno-białe, czasem pokazujące rezultaty sesji, innym razem ukazujące jej kulisy, a jeszcze kiedy indziej ewidentnie prywatne ujęcia zrobione przy okazji. W "Helmut Newton's Illustrated" pojawiały się prace, które miały niewielkie szanse na publikację w komercyjnych czasopismach czy włączenie w kampanie reklamowe. Pełna wolność autora umożliwiła tworzenie specyficznych zestawów - mocnych, bezpośrednich, ale jednocześnie bardzo szczerych.

Blichtr i dekadencja mieszają się ze zwyczajną codziennością, większość zdjęć odbiega od sterylnych kompozycji znanych z pozostałej twórczości Newtona. Pięknie oprawione, idealnie odbite prace drażnią oko, któremu eleganckie wnętrza galerii pozwoliły opuścić gardę. Nie mogło się obyć bez odrobiny humoru - świetne są podpisy pod zdjęciami (poza fotografią to jedyny składnik "Helmut Newton's Illustrated") - jak tu się nie uśmiechnąć, czytając np. "Fat Hand with Dollars, Monte Carlo 1986".

Z historycznego punktu widzenia, newtonowa część "Wanted" pokazuje, jak wiele współczesna fotografia modowa i reklamowa zawdzięczają temu berlińczykowi, który przez długi czas bardziej czuł się Australijczykiem niż Niemcem.

A propos galerii - warto ją odwiedzić dla samego wnętrza i sposobu oświetlenia zdjęć. Budynek ma prawie sto lat i mieści się na tyłach dworca Zoo. Pierwotnie było w nim wojskowe kasyno, teraz ma w nim siedzibę Fundacja Helmuta Newtona i Muzeum Fotografii (na drugim piętrze - chwilowo nieczynne). Rewelacyjne schody na piętro, wyłożone czerwoną wykładziną (hollywoodzki sznyt), i gigantyczne heroiny z "Big Nudes" rozwieszone pod sufitem witające zwiedzających natychmiast wprowadzają w odpowiedni nastrój. Ale największe wrażenie robi światło. Światło, które odbiera się jak równe oświetlenie w pochmurny dzień, kiedy niebo jest zasnute mleczną, półprzepuszczalną zasłoną. Wraz z ascetycznym wystrojem sal wystawowych tworzy nastrój skupienia i bezgłośnej kontemplacji - mocno kontrastującej z tematyką zdjęć Newtona. (Oczywiście nie przeszkadzają liczne skórzane kanapy, na których można odpocząć między jedną a drugą wystawą).

Ołtarzyk dla Helmuta

Jak już wspomniałem, mam słabość do Helmuta Newtona, dlatego wystawa zajmująca dolną część muzeum trochę mnie rozczuliła. Od progu ekspozycji zatytułowanej "Private Property" wita nas gospodarz, a właściwie bohater - jak żywy i do tego w skali 1:1 (patrz zdjęcie). Na pierwszy rzut oka można się pomylić.

A potem: plakaty, kalendarze (niektóre wykonane na zamówienie niesamowitych klientów - przykładów brak, bo nie zapisałem), zdjęcia pamiątkowe, pierwsze publikacje w czasopismach ilustrowanych, akcesoria, które znamy z jego zdjęć (nie zabrakło wyjątkowo wysokich szpilek), aparaty fotograficzne (od dwuobiektywowych rolleifleksów, przez polaroidy, po Pentaksa LX z kilkoma szkłami), notatniki, listy, pierwsze wydania albumów, zawartość biblioteczki (w tym oryginał "Images à la Sauvette" HCB!), kilka zestawów ubrań na manekinach (jeden nawet ze skarpetkami :-), samochód. Ale największe wrażenie robi pokój Newtona odtworzony z dokładnością do najmniejszych szczegółów - jest nawet sekslala zapakowana w pudełko i rzeźba golaski stojącej na rękach. Wszystko z przymrużeniem oka i bez zadęcia, ale chyba wierne osobowości niemieckiego świntucha, który tak bardzo nie lubił się zbytnio oddalać od hotelu, w którym akurat pomieszkiwał.

Jak widać, w tym wypadku nie mam zbyt obiektywnego podejścia, ale daj Boże, żeby wszystkie wystawy "ku czci" były tak lekkie i bezpretensjonalne.

***

Nie mógłbym też pominąć znakomitej księgarni - nie wiedzieć czemu, ale mnie przyprawiła o hiperwentylację (to chyba nadmiar wrażeń i konieczność dokonania wyboru...). Poza ogromnym wyborem książek nowych i starych ma też taką zaletę, że (jak zauważył mój drogi przyjaciel M.) jest czynna również w święta narodowe, kiedy to wszystko inne w Niemczech zamknięte na trzy spusty. Gorąco polecam, ale najlepiej z grubym portfelem lub złotą kartą kredytową w garści.

***

Wystawa "Wanted: Helmut Newton, Larry Clark & Ralph Gibson" będzie czynna do 3 lutego 2008. Muzeum i siedziba fundacji mieszczą się przy Jebensstrasse 2 (stacja U- i S-Bahn Zoologischer Garten, wyjście Jebensstrasse).

Wjazd: 6 euro.

Godziny otwarcia:
wtorek-niedziela (poza czwartkiem) 10-18
czwartek 10-22

Uwaga: od 4 lutego 2008 r. do początku czerwca 2008 r. muzeum będzie nieczynne (remont).

Fundacja Helmuta Newtona
Muzeum Fotografii w Berlinie