2007/12/27

"Jeff Wall: Belichtung / Exposure"


"Concrete Ball", 2002
diapozytyw w lightboksie, 204 x 260 cm
© Jeff Wall

Jeff Wall to artysta fotograf (nie znoszę tego określenia - tylko "fotografik" wkurza mnie bardziej, ale cóż...), którego prace są doceniane zarówno przez miłośników fotografii, jak i sztuki w ogóle. Wbrew pozorom, mimo absurdalności takiego stwierdzenia, rozróżnienie to ma sens, a postać Kanadyjczyka wpisuje się na krótką listę takich wyjątków. Od kiedy artyści nie mający nic wspólnego z rzemieślniczą stroną fotografii sięgają po to medium, tradycjonaliści (których do niedawna poznalibyśmy po dłoniach poplamionych wywoływaczem, a dziś chyba po zaczerwienionych od wpatrywania się w monitor oczach) patrzą na ich prace z pełną pogardy wyższością lub z otwartymi z osłupienia oczami (jak choćby na obrazy Richarda Prince'a). Wall potrafi jednak zjednoczyć bywalców CSW i ZPAF-u, żeby posłużyć się przykładem z naszego podwórka. Dzieje się tak między innymi dlatego że w niezwykle fotograficzny sposób pokazuje mało fotograficzne rzeczy, odwołując się jednocześnie do tradycji malarstwa i kina. Do tego dochodzi skala jego prac, wywołujących zachwyt nawet niezainteresowanych maluczkich.

W berlińskim Deutsche Guggenheim (galeria świętuje 10-lecie istnienia) pokazywana jest właśnie wystawa "Jeff Wall: Belichtung / Exposure". Zestaw skompilowany na zamówienia Deutsche Guggenheim składa się z czterech niepokazywanych dotąd, świeżutkich (2006-2007) prac czarno-białych i pięciu wcześniejszych zdjęć (zarówno w czerni i bieli, jak i w kolorze). Co prawda z tą niepowtarzalnością nie jest do końca tak, jak czytamy w ulotce towarzyszącej ekspozycji, bo część z tych prac można oglądać równocześnie w Londynie i San Francisco (wszystkie wystawy kończą się mniej więcej w tym samym czasie - pod koniec stycznia 2008), ale to nic. Najważniejsze, że prawie po sąsiedzku (czymże jest bowiem sześć godzin w pociągu?) możemy obejrzeć najnowsze projekty jednego z najważniejszych fotografów artystów naszych czasów.

Wall nie należy do płodnych twórców. Pracuje wolno, bez pośpiechu - od 1978 roku przygotował zaledwie 150 prac. Jak sam twierdzi, zaczyna od "nie fotografowania". Patrząc na skalę jego zdjęć, trudno się oprzeć wrażeniu (całkiem słusznemu zresztą), że są wynikiem cierpliwego planowania. Inscenizowane kompozycje przywodzą na myśl filmowe fotosy, aż się prosi, żeby dopisać do nich historie - Kanadyjczyk jest prawdziwym fotograficznym reżyserem. Większość swoich prac, zarówno tych inscenizowanych, jak i tych znalezionych w miejskim krajobrazie umiejscawia w rodzinnym Vancouver, ledwie stuletnim mieście, które jest dla niego symbolem "nigdzie" i "wszędzie". Zupełnie niecharakterystyczne fragmenty miejskiej tkanki przeplatane są równie zwyczajnymi scenami, tyle że zrekonstruowanymi z dokładnością do najmniejszych szczegółów.

Jego barokowe w swojej złożoności prace stawiają pytanie o realizm w fotografii - estetyzacja banału, swoisty koordynowany chaos ściera się w nich z chaosem prawdziwych (znalezionych) sytuacji, na które Wall natrafił w swoim ulubionym mieście bez wyrazu.


"Cold storage, Vancouver", 2007
odbitka srebrowa, 248,9 x 309,9 cm
© Jeff Wall

Berliński zestaw prac Kanadyjczyka pokazywany w Deutsche Guggenheim na pewno nie zaspokoi głodu jego fanów - to zaledwie dziewięć zdjęć - ale idealnie się nadaje na pierwszy bezpośredni kontakt z twórczością Walla (a w jego wypadku albumy to jedynie namiastka). Można na niej bowiem obejrzeć zarówno kilka znanych już kolorowych lightboksów (jak choćby "Overpass", 2001, 214 x 273,5 cm, lightbox) i parę świeżych, a nawet bardzo świeżych, bo tegorocznych, prac w czerni i bieli. Dzięki temu mamy możliwość porównania prac, które przyniosły mu sławę, z najnowszymi, nieco zaskakującymi obrazami Co prawda autor zachował gigantyczną skalę znaną z wcześniejszych zdjęć, ale pozbył się kolorów, rezygnując jednocześnie z efektownej warstwy zewnętrznej, która kusiła mało wyrobionego widza. Dzięki temu prace ukazujące sytuacje zastane są teraz znacznie bardziej surowe - wystarczy porównać czarno-białe "Cold storage" (2007, 248,9 x 309,9 cm, odbitka srebrowa) z kolorową "Concrete Ball" (2002, 204 x 260 cm, lightbox).

Do tej pory kolor odgrywał w pracach Walla bardzo ważną rolę, dodawał jednocześnie realizmu, malarskości i filmowości. Teraz na pierwszy rzut oka zdjęcia są płaskie, bez wyrazu (to zresztą pozory, bo Kanadyjczyk świetnie sobie poradził z wyzwaniami stawianymi przez czerń i biel). Dla mnie jednak stały się przede wszystkim bardziej "fotograficzne", właśnie dlatego że są czarno-białe. Tym samym Wall (przynajmniej jeśli chodzi o formę) odwołuje się już nie tylko do tradycji filmowej czy malarskiej, ale też fotograficznej (choć już wcześniej można było zauważyć pewne cytaty odwołujące się do estetyki pamiątkowej fotki czy fotoreportażu). Jak tak dłużej o tym myślę, to uświadamiam sobie, że nowe zdjęcia pokazywane w Deutsche Guggenheim wyglądają jak czarno-białe reprodukcje "prawdziwych" (czyli oczywiście kolorowych) prac Kanadyjczyka. Pojawia się więc kwestia pełnoprawności kopii, zagadnienie centralne dla opartej na mechanicznej reprodukcji fotografii, które było nieobecne we wcześniejszych kolorowych pracach, robiących wrażenie dzieł istniejących w jednym egzemplarzu, bez duplikatów.


"Men waiting", 2006
odbitka srebrowa, 299,7 x 365,8 cm
© Jeff Wall

Kanadyjczyk zdaje się reinterpretować swoją wcześniejszą twórczość, cofając się niejako w czasie jeśli chodzi o wykorzystane środki formalne. Pozbawione efektownej, kolorowej szaty prace stają się bardziej surowe i oszczędne. Ujęcia inscenizowane (te z ludźmi) nabierają mocniejszej wymowy społecznej. Zdjęcia ukazujące sytuacje zastane (w tym wypadku "Cold storage") zmuszają odbiorcę do skupienia się na subtelnościach - brakuje bowiem podpowiedzi i prowadzenia za rączkę efektownym kolorem i światłem. Ale może właśnie nie chodzi o analizę subtelności, tylko o fangę w nos i zagranie na emocjach? W przeciwieństwie do kolorowych lightboksów nowe prace czarno-białe najpierw wywołują w widzu uczucia (pustki, smutku, dezorientacji itp.), a dopiero po chwili zachęcają do intelektualnego wysiłku. Przynajmniej ja tak zareagowałem na "Men waiting" (2006, 299,7 x 365,8 cm, odbitka srebrowa), "Tenants" (2007, 243,8 x 304,8 cm, odbitka srebrowa) i "Cold storage" ("War game" jest dla mnie nieco mniej bezpośrednie).

Na wernisażu kuratorka wystawy Jennifer Blessing podkreślała, że sercem ekspozycji są cztery nowe zdjęcia czarno-białe. Pozostałe mają stanowić kontekst, tło. Dzięki nim dzieła z ostatnich paru lat nabierają dodatkowego znaczenia. Obecność prac wcześniejszych umożliwia zarówno zrozumienie zmiany, jak i zauważenie ciągłości myśli twórczej Walla. To dobry pomysł, ale moim zdaniem nie zaszkodziłoby go nieco bardziej podkreślić w sposobie aranżacji ekspozycji. Teraz podział nie jest taki oczywisty, co nieco zaburza przejrzystość idei i sprawia wrażenie przypadkowości. Ale co ja tam wiem - sam Jeff Wall rozpływał się w zachwytach, znaczy się jemu się podobało. Ale najlepiej przekonać się samemu. Tak czy inaczej, zarówno czarno-białe, jak i kolorowe zdjęcia są świetne i warto je obejrzeć. Tyle że osobno. Szczególna uwaga należy się oczywiście pracom najnowszym - nie wiadomo, czy Wall na dłużej nie pójdzie w tym kierunku.

Wystawa "Jeff Wall: Belichtung / Exhibition" będzie czynna do 20 stycznia 2008. Galeria Deutsche Guggenheim mieści się przy Unter den Linden 13/15 (mniej więcej w połowie ulicy, róg Charlottenstrasse).

Wjazd: 4 euro, poniedziałek za darmo.

Godziny otwarcia:
poniedziałek-niedziela (poza czwartkiem) 10-20
czwartek 10-22

Deutsche Guggenheim
Jeff Wall w Londynie
Jeff Wall w SFMOMA
wypasiona prezentacja prac Walla, filmy i w ogóle

2 komentarze:

Ireneusz Zjeżdżałka pisze...

no przyjacielu, witam ponownie w obiegu :-) tak trzymać!

elkac pisze...

pięknie dziękuję i za pierwszy komentarz przekazuję wirtualny uścisk dłoni prezesa :-)